Historie opolskiego żeglarstwa tworzą przede wszystkim ludzie. Żeglarze, sternicy, kapitanowie. Niczego by nie było bez tych często mało znanych osób, które stały się filarami w swoich małych środowiskach. Ale to właśnie oni szkolą, kreują, organizują życie pod żaglami. Żeglarstwo na Opolszczyźnie rozwija się od 1945 roku i z każdą dekadą pałeczkę przejmują młodsi. Starsi najpierw wspierają, a potem odpływają do krainy wiecznej szczęśliwości żeglarzy, czyli Fiddler’s green.
My żeglarze wierzymy, że tam gdzieś za horyzontem wszyscy sobie szczęśliwie żyją i przy szklaneczce dobrego rumu opowiadają niestworzone historie, bo żeglarze to najwięksi bajkopisarze.
9 marca 2024 roku o piątej nad ranem, kpt. Grażyna Wodiczko vel Biedrona podniosła żagle, odcumowała i wypłynęła w swój ostatni rejs.
A przecież plany były zupełnie inne! Miały być kolejne obozy, rejs Dunajem do Morza Śródziemnego czy wyspy greckie.
Biedrona miała pełno planów. Może dlatego, że była tak aktywna, potrzebna jest gdzie indziej, daleko za horyzontem, bo jak wytłumaczyć ten ostatni rejs? Odpłynęła bez pożegnania, zostawiając nas tak nagle.
LOK Turawa w swoim logo powinien mieć małą biedronkę, bo północny cypel Jeziora Dużego, był Jej całym życiem. Ostatnie dwadzieścia lat poświęciła miejscu, które dzięki jej charyzmie i determinacji tętniło białymi żaglami, odgłosami napraw łódek i komend żeglarskich wydawanych przez maluchów. Oddała się bezgranicznie pasji uprawiania żeglarstwa, ale przede wszystkim szkoleniu dzieci, młodzieży i dorosłych. Trudno policzyć, ilu żeglarzy zdobyło swoje pierwsze szlify dzięki Biedronie. Na pewno tysiące. Bez wątpienia pozytywnie zarażała innych swoją pasją. Zorganizowała dziesiątki obozów, pełnomorskich rejsów, koncertów szantowych czy pikników dla dzieci. Przywracała do życia stare łódki, które szlifowała, malowała, naprawiała. Nie sposób wymienić wszystkich aktywności Biedrony.
Niewątpliwie ukształtowała żeglarsko całe pokolenia. Na jej obozach można było spotkać dzieci i wnuki opolskich żeglarzy czy kapitanów, którzy jej ufali. Nie było wojskowego drylu. Była nauka poprzez zabawę, pracę i śpiew. Odwiedzając marinę podczas wakacji, gdzie często z dzieciakami śpiewaliśmy przy ognisku, sam chciałem być takim maluchem i zostać do końca obozu. Dzięki niej wracały wspomnienia i klimat wakacyjnych obozów żeglarskich.
Biedrona nigdy się nie poddawała. Niektórzy mówili, że jest niezatapialna. Porażki życiowe przekuwała w nowe pomysły i realizacje, a te sypały się z Jej rękawa w ilościach hurtowych. Za każdym razem kiedy odwiedzałem Marinę Lok Turawa było coś nowego. Kolejny domek dla dzieci, grządka kwiatów, wyremontowany kolejny odcinek hangaru czy plan następnego rejsu.
Każdy, kto ją bliżej poznał i spędził z nią trochę czasu wie, że była ciepłą osobą, niesamowicie otwartą i optymistycznie nastawioną do życia. Miała swoją filozofię życia i wybierała ścieżki, w które inni, by się nie zapuścili. Czasami nadepnęła komuś na odcisk, ale się tym nie przejmowała. Robiła swoje i realizowała żeglarskie plany. Jednocześnie potrafiła rzucić wszystko, by pomóc innym, wesprzeć. Znienacka stawała nagle w drzwiach z wielkim tortem, pamiętając o urodzinach bliskiej osoby. Nie potrzebowała nowych sukienek, biżuterii czy kolejnej pary butów. Wolała kupić dzieciom, które były u niej na biwakach, obozach więcej słodyczy, owoców czy książkę żeglarską do nauki.
Doskonała domowa kuchnia oraz pyszne ciasta i nalewki, były jej wizytówką. Nikt nie robił tak zupy farmerskiej czy schabowego jak właśnie Biedrona. Mnóstwo kwiatów wokół mariny, doniczek ze świeżymi pomidorami czy bazylią, to wszystko tworzyło klimat domu rodzinnego. Nie chciało się stamtąd wyjeżdżać, bo tam zawsze coś się działo. Można było spotkać dawno niewidzianego znajomego, dowiedzieć się czegoś nowego, a przede wszystkim chłonąć klimat miejsca z historią.
Biedrona przygarnęła każdego, kto tego potrzebował. Nikt, kto był głodny nie wyszedł z mariny z pustym żołądkiem. Kochała zwierzaki wszelkiej maści i każdy mógł do niej przyjechać ze swoim pupilem. Umiała sama śmiać się z siebie i przede wszystkim była duszą towarzystwa. Żartów nigdy nie było końca. Słysząc jej śmiech, człowiekowi od razu było lepiej. Opowieści o morzu, jachtach, kapitanach czy sytuacjach spod żagli, były wpisane w DNA przyjaźni i znajomości z Biedroną. Miała niebywałą pamięć do nazwisk, sytuacji, faktów z życia opolskiego żeglarstwa, dlatego rozmowy z nią, którym w tle zawsze towarzyszyły szanty, były zawsze fascynujące i nierzadko kończyły się wschodem słońca na jeziorem. Była jak leksykon, do którego zawsze można było sięgnąć. Marina LOK Turawa i Klub Żeglarski LOK, były jej adoptowanymi dziećmi. Tchnęła na nowo życie w stary hangar owiany historią, w którym przechowywała drewniane maszty, wiosła czy żagle pamiętające czasy sprzed ponad pół wieku.
Magiczna marina Biedrony w Turawie to jedno, ale jej rejsy to drugie. Pod żaglami opłynęła cały Bałtyk, Morze Śródziemne, Azory, Wyspy Kanaryjskie, Maltę, Sycylię i można byłoby wymieniać bez liku miejsca, do których dopłynęła. Na wyspach greckich czuła się jak w domu. Locje każdego portu miała w głowie i chętnie dzieliła się swoją znakomitą wiedzą w tym zakresie. Pamiętała niesamowite detale, czym zadziwiała słuchających.
Grażyna Wodiczko na pierwszy obóz żeglarski pojechała w piątej klasie szkoły podstawowej, który odbył się w 1975 roku w ChOW ZHP Turawa. Po obozie, kategorycznie oznajmiła ojcu, że nigdy więcej żadnych żagli, gdyż wówczas pasjonowały ją konie i latanie. Niestety upadek z konia przekreślił jej dalszy rozwój w jeździectwie i lataniu. Po namowie przyjaciół, pojechała ponownie na obóz do Turawy. W 1979 roku uzyskała stopień żeglarza i od tamtego czasu wsiąkła całkowicie. Dwa lata później miała już sternika i zaczęła szkolić młodych adeptów żeglarstwa.
Przez kolejne lata związana była z ChOW ZHP Turawa. To właśnie tam w 1981 roku się poznaliśmy. Każdy w ChOW-ie wiedział, kim była piegowata Biedrona, bo spędzała tam cały swój czas wolny. Mała, pyskata, wiecznie uśmiechnięta, gotowa do każdego psikusa i przede wszystkim zakręcona na żeglarstwo.
Na początku lat osiemdziesiątych prowadziła 116 Harcerską Drużynę Żeglarską w Opolu, a kilka lat później, tworzyła trzon kadry ChOW ZHP Turawa. Szkoliła w Centrum Żeglarskim PZŻ w Trzebieży oraz Giżycku. Uzyskała stopień instruktora żeglarstwa.
W drugiej połowie lat osiemdziesiątych, Biedrona zaangażowała się w rozwój Akademickiego Klubu Żeglarskiego, z którym organizowała obozy żeglarskie na terenie LOK Turawa. Dzięki AKŻ wypłynęła w pierwsze rejsy - najpierw zatokowe, a potem pełnomorskie. Od lat dziewięćdziesiątych prowadziła swoje rejsy i szkolenia.
W 2008 roku na stałe związała się z LOK Turawa. Reaktywowała restaurację, której nadała nazwę Marina LOK Turawa oraz założyła Klub Żeglarski LOK nr 2, który funkcjonuje do dziś. Była współorganizatorem rejsów i koncertów z cyklu Pieśni spod Żagli, które regularnie organizowaliśmy w marinie.
Od 2006 roku członek, a potem prezes Opolskiego Okręgowego Związku Żeglarskiego.
W 2016 roku, jako pierwsza kobieta w historii opolskiego żeglarstwa uzyskała stopień Kapitana Jachtowego. Tym stopniem może poszczycić się również jej partner życiowy - Gieniu Karpicki i ich syn Wiktor. To również jej zasługa i jest to jedyna w województwie opolskim od 1945 roku, rodzina z trzema kapitanami.
W 2023 roku wspólnie z Gieniem zakupiła pełnomorski jacht, którym w tym roku miała popłynąć rzekami, aż do Morza Śródziemnego.
Los i życie chciało inaczej. Wybrano dla niej inny rejs – rejs z którego nie ma odwrotu, na końcu którego jest port ostateczny - Fiddler’s green.
Trudno pogodzić się z taką stratą, choć wierzę, że gdzieś tam w Hilo nadal będzie szkolić i pięknie opowiadać historie z życia opolskiego żeglarstwa naszym kapitanom i żeglarzom, którzy dawno nas już opuścili.
Odpłynęła nam kolejna ważna postać, która kreowała opolskie żeglarstwo i na stałe zapisała się na kartach naszej lokalnej żeglarskiej historii.
Grażynko, będzie mi brakować naszych wielogodzinnych rozmów, słuchania szant, śpiewu przy ognisku oraz rejsów po jeziorze i dalekich morzach.
Dziękuję za wiele lat naszej przyjaźni oraz przeżytych wspólnych chwil i mil.
Kpt. Ryszard Sobieszczański